Alicja Kosiedowska, nauczycielka naszej szkoły w latach 1973 – 2000

Moje spojrzenie wstecz…

Alicja KosiedowskaSwoją przygodę ze światem rozpoczęłam w roku zakończenia II wojny światowej, a dokładniej 24 sierpnia 1945r. we wsi Targonie Wity w powiecie Zambrów, na Podlasiu. Byłam 10-tym z kolei dzieckiem byłego kawalerzysty Jego Carskiej Mości Mikołaja II Feliksa Gąsowskiego, który po burzliwym okresie I wojny światowej, a potem rewolucji w Rosji, wraz z armią bolszewicką, do której został wcielony nie z własnej woli, przekroczył granice Polski, co umożliwiło mu dezercję, powrót w rodzinne strony, a następnie poślubienie mojej Matki, Józefy Marii Maleszewskiej.

Z tego siedmioletniego okresu pozostała Ojcu niezwykła sprawność, z jaką dosiadał konie i dbałość o nie już we własnym gospodarstwie. Jeszcze w roku mego urodzenia moja rodzina osiedliła się na tzw. „ziemiach odzyskanych”, w maleńkiej wsi Cyprki, malowniczo położonej wśród przepastnych mazurskich lasów, w powiecie piskim. Tam upłynęło moje dzieciństwo, które bez wątpienia można nazwać „sielskim”, lecz z pewnością nie „anielskim”, gdyż przypadło na trudne powojenne czasy.

Odkąd sięgam pamięcią, z zachłannością podpatrywałam otaczający mnie zewsząd świat Natury. Przydomowa sadzawka kipiąca wiosną kijankami, larwy chruścików, dźwigające na sobie sklecone z byle czego „domki”, ważki, mrówki, pająki pękate od nadmiaru przędziwa, narodziny ptaków i zwierząt, zastępowały mi w zupełności dostępne współczesnym dzieciom wyszukane zabawki, telewizyjne bajki, filmy i komputery.

Fascynacja książką przyszła potem, wraz ze szkołą. Niemałą zasługę ma w tym Matka, zwana przez nas wyłącznie „Mamusią”, która naprawdę „czuła smak w literach”, a ponadto zajmowała się „prostowaniem kręgosłupów” swoich dzieci, systematycznie wypaczanych przez szkołę, podręczniki i wszechobecną socjalistyczną propagandę. Jeszcze nawet wtedy, gdy była bliska śmierci, a ja byłam już dorosła, potrafiła zadać podchwytliwe pytanie, by sprawdzić czy dostatecznie rozumiem najnowszą historię Polski.

Polonistyczne studia na KUL-u ( wówczas enklawie wolnej myśli ) umożliwiły mi „otarcie się” o niezwykłą osobowość i umysłowość moich Profesorów, którzy byli dla nas, studentów, absolutnymi autorytetami. Po latach oglądałam o nich filmy, emitowane przez TVP w cyklu „Kultura duchowa narodu”. W tym czasie przyjeżdżał na KUL z wykładami jeszcze mało wtedy znany młody biskup z Krakowa, ks. Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II. Wielka szkoda, że Go wtedy zlekceważyłam.

Po ukończeniu studiów w 1973 r. ( dla wielu na niewłaściwej uczelni ), zostałam zatrudniona w Zespole Szkół Rolniczych w Lidzbarku Warmińskim w charakterze nauczycielki języka polskiego. Pan dyrektor Apolinary Zapisek okazał się odważnym i wielkodusznym człowiekiem, nie bał się mego, być może zgubnego, wpływu na młodzież, a nawet ułatwił start w naprawdę odpowiedzialne, dorosłe życie.

W „Rolniczaku” przepracowałam 27 lat, aż do emerytury. Nie było potrzeby zmiany pracy ani szkoły. W Lidzbarku wyszłam za mąż, urodziłam i wspólnie z Mężem wychowałam troje dzieci. Był to okres wytężonej pracy. Do dziś jeszcze kwitnące kasztany kojarzą mi się nie z wiosną, lecz corocznym wysiłkiem związanym z maturami, o reszcie nie wspominając.

A poza tym, jeszcze nie mając większego pedagogicznego doświadczenia, pracowałam jednocześnie z młodzieżą z klas Zasadniczej Szkoły Rolniczej, Technikum Rolniczego, Technikum Mechanizacji Rolnictwa dla pracujących, Liceum Ekonomicznego, toteż rozpiętość wieku moich uczniów była imponująca, możliwości intelektualnych także. Niemniej jednak, z rozczuleniem wspominam ten czas, bo towarzyszyła mu satysfakcja z rozwoju moich licznych uczniów i wychowanków, którzy kończyli studia (nie tylko rolnicze), osiągali sukcesy, a kilkoro z nich pracuje naukowo na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie.

Podkreślić należy, że poziom nauczania w naszej Szkole, dopóki było tzw. „zielone światło dla rolnictwa”, był wysoki, potem jednak, gdy trzeba było zabiegać o nabór i z konieczności otwierać nowe profile, wiele się zmieniło.
Z Lidzbarkiem Warmińskim pożegnałam się w 2006r. Obecnie mieszkam w Świeciu. Na spacery nie chodzę jak dawniej nad Łynę, lecz Wisłę i Wdę, obie piękne…

Pasjom, o których pisałam na początku, pozostałam wierna. Poszerzyłam je nieco o podróże i własne próby literackie. Nareszcie mam na nie dużo czasu.

Na zakończenie dodam, że we wdzięcznej pamięci zachowuję wszystkich , z którymi miałam zaszczyt pracować. Mam tu na myśli Przełożonych, Współpracowników oraz oczywiście Uczniów i Wychowanków.
Pamiętam i serdecznie pozdrawiam!

Alicja Kosiedowska, Świecie, czerwiec 2014 r.